Przejdź do głównej zawartości

O niesamodzielności dzieci i nauce odpowiedzialności - Post Gościnny

- Muszę wrócić do domu, aby przypilnować moje dziecko, czy odrobiło niemiecki.

- Jak ja go nie obudzę do szkoły, to nie wiem, co będzie...

- Znowu jedynka z chemii. Ma już dwie ,a do końca semestru niedaleko, jak on to nadrobi? Muszę z nim usiąść i poprawić.


To są słowa rodziców nie malutkich dzieci, ale piętnasto, szesnasto i osiemnastolatków. Młodych ludzi, którzy w świetle prawa mogą być wolontariuszami, podejmować pracę w niepełnym wymiarze godzin, uprawiać seks. Za rok czy dwa otrzymają prawa wyborcze, będą mogli podejmować decyzje finansowe, prowadzić samochód, pić alkohol, w pełni odpowiadać za swoje czyny przed organami sprawiedliwości. Będą mogli się wyprowadzić z domu, wyrazić zgodę na zabiegi medyczne ze zmianą płci włącznie.

A jeszcze rok, dwa albo trzy lata wcześniej nie są w stanie samodzielnie odrobić lekcji czy obudzić się, aby zdążyć do szkoły. Są naprawdę tak niesamodzielni i bezradni, czy tylko takimi widzą ich rodzice? Czy przeskok od takiej zależności do pełnej samodzielności i ponoszenia konsekwencji własnych decyzji nie będzie zbyt gwałtowny?



Często słyszę od rodziców, że jakby nie pilnowali swojego syna, czy córki, to ich dziecko nic by nie osiągnęło, zmarnowałoby swoją szansę. W czasie mojej pracy w szkole nie widziałam, aby dzieci pilnowane w ten sposób osiągały lepsze wyniki w nauce niż te niepilnowane. Wręcz przeciwnie. Najlepsze wyniki mieli ci uczniowie, którzy samodzielnie dbali o swoją naukę.

Zawsze powtarzałam moim dzieciom, moim uczniom i rodzicom moich uczniów, że najłatwiej w życiu da się nadrobić zaległości szkolne. Z wszystkim innym będzie trudniej. Znacznie więcej wysiłku potrzeba na naukę odpowiedzialności, budowanie relacji, rozwój kreatywności.


Rodzice przejmują odpowiedzialność 


Gdy rodzice przejmują odpowiedzialność w nauce za swoje dziecko, to równocześnie wysyłają mu komunikat: bez nas nie dasz sobie rady, sam nie nadajesz się nawet do tego, aby odpowiedzialnie podejść do własnych obowiązków szkolnych. Budzi to w młodym człowieku poczucie niższej wartości. A równocześnie po co gimnazjalista, czy licealista ma się troszczyć o swoje wyniki, skoro jest od tego mama. 
Po co ma robić rzeczy nudne, dla których nie widzi zastosowania. Twierdzenie: Ucz się, żebyś potem był kimś zupełnie nie zdaje egzaminu. Bo czy nastolatek jest nikim, żeby kimś stał się dopiero potem? Kiedy i po czym ma poznać, że już jest owym kimś?

Młody człowiek chętnie więc rozpocznie wojnę z mamą o wstawanie, odrabianie lekcji, uczenie się na sprawdziany, regularne chodzenie do szkoły, bo a nuż coś ugra. Może zyska godzinę spania, wieczorne granie na komputerze, imprezy z kolegami... A szkoła to zmartwienie starszych. Najwyżej pójdzie do nauczyciela i poprosi, czy może jeszcze odpowiadać, zaliczyć sprawdzian, przynieść prezentację. A jak nie, to matka pójdzie i powie, że przecież syn się stara i żeby pani profesor wypisała mu tematy, których ma się nauczyć, a ona już wszystkiego dopilnuje. Przecież trzeba dziecku dać szansę.

Trudno się potem dziwić, że na drzwiach dziekanatu jednej z krakowskich uczelni zawisła informacja Rodzicom studentów nie udzielamy informacji o studentach.


Czemu tak rodzice postępują? 


Mogą nie mieć ochoty na dorastanie i rozszerzenie samodzielności ich dziecka. Mogą czuć, że są niezbędni dziecku i bez nich nie da sobie rady. Mogą się bać, że ktoś nazwie ich złymi rodzicami, bo zechce mierzyć ich kompetencje rodzicielskie sukcesem dziecka. Bo wreszcie bez tej piątki, czy szóstki na świadectwie świat się zawali.

Niestety, taką postawę rodziców (kontroli i nakazu zamiast uczenia samodzielności) wspiera wielu nauczycieli. Dopilnujcie drodzy Państwo swoich pociech, żeby dobrze przygotowały się do matury.

Tylko czy aby na pewno o to chodzi?

Autorka artykułu: Elżbieta Byzdra-Rafa

Komentarze