Atak złości. Wybuch! Poniosło mnie. Nie
panowałam nad sobą. Nie byłam wtedy sobą. Hormony. No co, każdemu się zdarzy.
Coś mnie opętało. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Krzyk na partnera,
na przypadkowego kierowcę, który zajechał drogę, na dziecko. Zwłaszcza na
dziecko. Obraźliwe słowa, wulgaryzmy, deprecjonowanie tego, co jeszcze przed
chwilą było dobre. Zakazy, odbieranie uzyskanych przed chwilą przywilejów.
Potem, jak kubeł zimnej wody przychodzi refleksja, opamiętanie.
Nie chciałam tego. Za mocno powiedziałam. To nie tak. Ale stało się. Już nie
cofnę wypowiedzianych słów. Pojawia się uczucie wstydu, bezradności, złości
już na samą siebie, że tak dałam się ponieść. Zwłaszcza, gdy wybuch dosięga
małego dziecka. Kilkulatka, który nie chce się odpowiednio szybko ubrać,
położyć spać bez marudzenia, zjeść kolacji, przerwać zabawy...
Pojawia się też smutek, żal i bezsilność, że znowu coś
zrobiłam nie tak, że jestem do niczego, że jestem złą matką. Negatywne i złośliwe
komentarze innych. Przecież to tylko dziecko. Jak możesz krzyczeć na takie
maleństwo. Wyrodna matka.
Spirala się
nakręca. Rośnie żal, smutek, niezrozumienie, bezsilność, wściekłość, która
znowu znajduje sobie ujście w konfrontacji z kilkulatkiem. Aby po raz
kolejny budować Himalaje poczucia winy, wstydu i bezradności.
To nie tylko moje doświadczenie. Liczne rozmowy prywatne i
gabinetowe utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Zaś pomieszanie uczuć i
zaskakująca siła złości wskazuje, że dedykowanym odbiorcą był ktoś inny, a nie moje
dziecko, na które się wydarłam.
Na kogo, na co się złoszczę, gdy w taki niekontrolowany
sposób okazuję złość dziecku?
l
Na szefa – bo
znów dodał mi obowiązków, bo grozi zwolnieniem, bo nagrodę dostała koleżanka, a
nie ja...
l
Na partnera, na
męża – bo nie jest taki, o jakim marzyłam, bo nów się pokłóciliśmy, bo go
ciągle nie ma, bo jestem z tym wszystkim sama
l
Na swoją
bezradność – bo już nie wiem, jak mam postępować z tym upartym dzieckiem
l
Na to, że muszę
być zawsze silna, zwarta i gotowa, że zawsze muszę „dać radę” i nie mam chwili
odpoczynku
l
Na upływ czasu –
bo pojawiają się nowe zmarszczki, nadwaga, słabnie wzrok
l
Na
niezrealizowane marzenia – bo teraz to już za późno
l
Na własną matkę –
bo ciągle mówi mi, jak mam postępować i ciągle mnie kontroluje...
I na tysiące innych osób,
spraw, zdarzeń, frustracji...
Dziecko nie jest adresatem, odbiorcą tych emocji. Będzie z
przerażeniem patrzeć, jak matka się złości i jedyne zdrowe działanie, jakie
podejmie, to „stwarzanie” jeszcze więcej problemów. („Zniknięcie” i niezwykła „grzeczność”
sygnalizują poważne problemy emocjonalne dziecka).
Co robić, aby nie przekierowywać uczucia złości z innego
„adresu” na własne dziecko?
- Po pierwsze uświadomienie, na co i na kogo się
złoszczę.
- Po drugie przyznanie sobie prawa do złości. Tej konkretnej.
- Po
trzecie przyjrzenie się innym uczuciom, jakie towarzyszą danej trudnej
sytuacji, relacji (partner, szef, rodzice, poczucie stagnacji...).
- I wreszcie
poszukanie wsparcia i dokonanie zmiany.
Gdy zobaczyłam prawdziwy powód mojej złości, mogłam coś z tą
przyczyną robić (zajęło mi to trochę czasu i potrzebna była terapia) i
oczyściłam z niepotrzebnej emocji moje
relacje z dziećmi.
A czy moje własne dzieci nie złościły i nie złoszczą mnie ot
tak po prostu? Złoszczą. Złość jest obecna w każdej relacji, także tej matka -
dzieci. Tylko ta złość jest inna. Znika wrażenie niepanowania nad sobą. Tak,
jestem zła, to i to mi się nie podoba, z takim twoim postępowaniem się nie
zgadzam. Złość jest jak strumień wezbrany i szumiący po deszczu, ale cały
czas widać brzegi. Nie jest powodzią zalewającą wszystko wokół.
Jest miłość i kontakt. Jest miejsce na opinię dziecka, jego
zdanie, jego punkt widzenia, jego złość. Ta złość mija tak, jak opada woda w
strumieniu. I nie pozostawia po sobie wstydu i poczucia winy.
Autorka artykułu: Elżbieta Byzdra-Rafa
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój wpis!