Czy szkoła wspiera rodziców w wychowaniu? Na jakie warsztaty możemy liczyć w szkole? Dlaczego rodzice nie lubią szkolnych warsztatów? Wywiad z mamą i nauczycielką. Również o tym, że rodzicielstwo nie jest łatwe, bo najtrudniej dać dziecku to, czego samemu się nie dostało za wiele i dlaczego warto pójść na terapię... Zapraszam do lektury:
Wywiad z Elżbietą Byzdra-Rafa
Rozmawia Barbara Dziobek
BD: Elu, robisz bardzo wiele rzeczy: jesteś nauczycielką, mamą, terapeutką Gestalt i na dodatek robisz warsztaty dla rodziców. Jak godzisz to wszystko?
EB-R: I jeszcze piszę wiersze, czytam nałogowo, chodzę po górach, czasem dziergam kordonkową biżuterię... I zaczęłam ćwiczyć Tai Chi. Jak to godzę? Chyba się nie zastanawiam. Lubię wszystkie te rzeczy (poza papierologią szkolną, ale w szkole już od tego września nie pracuję). Gdy tak się zastanawiam nad Twoim pytaniem, to bardziej chyba klucz tkwi w słowie "godzisz". Czyli łączysz, składasz to, co było zwaśnione. Ja nie "godzę", a już na pewno nie zmuszam się, żeby to wszystko pomieścić... Wiele z tych rzeczy się po prostu wydarza, dzieje się... I bez pretensji do doskonałości. Czasem albo i często coś zawalę, nie zrobię, zapomnę... Sama wiesz, jak było z tekstami. A jeden ciągle mnie jeszcze męczy i nie mogę skończyć...
BD : Miałam na myśli: jak znajdujesz na to wszystko czas będąc mamą. Wygląda na to, że muszę zadawać Ci pytania w bardziej precyzyjny sposób, bo inaczej skończymy na analizowaniu pytań. ;) :) :)
EB-R: Teraz moje dzieci (syn i dwie córki) są już dorosłe i relacje z nimi układają się na innym poziomie, niż gdy byli mali. W tej chwili macierzyństwo dla mnie to partnerstwo, rozmowa, wsparcie... Gdy dzieci były małe, przeważała opieka i trochę dałam się zafiksować na roli mamy. Cały dzień (i nieraz noc) wypełniały drobne, kilkuminutowe czynności (nakarm, przewiń, podaj zabawkę, umyj naczynia, wymyj buzię, poczytaj książeczkę, przebierz, wypierz, nakarm, przewiń...).
Dopiero, gdy zobaczyłam w sobie kobietę, poetkę, przyjaciółkę, miłośniczkę rozmów i wędrówek, życie się zmieniło, choć nie ubyło czynności do wykonania. Oczywiście nie stało się tak od razu. To był proces. Do pracy w szkole wróciłam po ośmiu latach, A dzieci rosły. Macierzyństwo jest wspaniałą, cudowną, bardzo ważną częścią mojego życia, ale nie jest samym życiem...
BD: Przewijanie, karmienie - ten czas tak trudny, kiedy jest pierwsze dziecko - potem gdy dzieci osiągają 1,5 roku czy 2 lata, we wspomnieniach bywa sielanką. Jak radziłaś sobie z tymi trudniejszymi okresami w wieku dziecka: np. buntem dwulatka? Czy były jakieś trudne momenty w Twoich relacjach z dziećmi? Co było kluczowe w rozwiązywaniu problemów?
EB-R: Do tej pory nie traktuję tego jako sielankę. Zwłaszcza przy pierwszym dziecku. Bardzo chciałam mieć dzieci i marzyłam nawet o piątce. Ale mój syn był tak na prawdę pierwszym maleństwem, z którym miałam kontakt. Trzymałam na rękach, karmiłam, przewijałam... I oprócz radości pojawił się trud, zmęczenie... Najtrudniejszym okresem dla mnie był czas, gdy syn miał dwa lata. Słynny bunt dwulatka, z którym sobie nie radziłam. Do tego jeszcze narodziny córki, potem następnej.
Z perspektywy czasu (i terapii własnej), wiem, ze najtrudniej było mi dać dziecku to, czego sama nie dostałam za wiele (troskę, obecność, akceptację, miłość). Przyszło mi zmierzyć się z własnymi niezaspokojonymi potrzebami emocjonalnymi... Kiedy dzięki terapii, zdałam sobie z tego sprawę, było już znacznie łatwiej. Choć obowiązków przecież przybyło. Były oczywiście i inne trudne chwile, ale żadna z nich nie kosztowała mnie tyle trudu, ile początki macierzyństwa. Miałam i mam cały czas dobry kontakt z moimi dziećmi. To dla mnie bardzo ważne.
BD: Mówisz, że początki macierzyństwa były dla Ciebie szczególnie trudne. Czy właśnie z tego powodu postanowiłaś pójść na terapię? Żeby przezwyciężyć te trudności?
EB-R: Tak. A może już dłużej nie dałam rady udawać, że nic się nie dzieje, a jak mam trudności, to poradzę sobie sama. Potem okazało się że z podobnymi trudnościami spotyka się wiele kobiet, które zostają mamami. Macierzyństwo w moim doświadczeniu (a także z moich obserwacji i późniejszej pracy terapeutycznej) bardzo konfrontuje z dzieciństwem. I z tymi trudnościami, o których chciałoby się zapomnieć. I kiedy podczas terapii przepracowałam różne trudności własne, to relacja z dziećmi stała się w pełna i piękna. Wcześniej były moje marzenia, wyobrażenia o macierzyństwie, moje zranione uczucia i rzeczywistość, która marzeniem nie jest.
BD: Sporo czasu spędziłaś z dziećmi, bo mówisz, że do szkoły wróciłaś po ośmiu latach. Jestem ciekawa jak postrzegasz rolę szkoły w wychowaniu. Czy szkoła wspiera rodziców?
EB-R: Wróciłam do pracy w szkole, bo potrzebowałam jakiejś zmiany perspektywy, a nie tylko "siedzenia" w domu i wykonywania miliona prac, których efekty znikają w ciągu kilku następnych minut. W tym sensie szkoła mi pomogła w macierzyństwie. Dzieci miały okazję do większej samodzielności, a ja do zmiany perspektywy. Ale czy szkoła, jako instytucja RZECZYWI ŚCIE wspiera rodziców?
Rodzic może przyjść do nauczyciela, wychowawcy, pedagoga, psychologa - dostanie garść wskazówek, co robić, aby jego dziecko było grzeczniejsze, lepiej się zachowywało, uczyło. Kiedy i z jakiego materiału ma poprawić słabą ocenę... Może wziąć udział w pogadankach i szkoleniach organizowanych przez psychologów, może dostać skierowanie do poradni specjalistycznej...
W tym zakresie pomoc instytucjonalna jest. Ale często przychodzili do mnie bezradni rodzice i pytali "Co ja mam zrobić? Jak mam synowi przetłumaczyć? Wszystkiego już próbowałam. Już nie mam siły..." I taka matka nie oczekiwała garści porad (może znaleźć je w Internecie), ale wsparcia, zrozumienia i długofalowej pracy. Na to instytucja nie ma już odpowiedzi. Są oczywiście rozmowy z wychowawcami, wsparcie, kontakt, ale opiera się to na dobrej woli nauczycieli, ich intuicji i empatii. Kontakt z psychologiem szkolnym bywa w najlepszym wypadku raz w miesiącu (na częstszy nie pozwala etat).
Brakuje na przykład mechanizmu, dzięki któremu, gdy dziecko trafia pod opiekę specjalisty, trafia tam obowiązkowo jego rodzina. Dopiero od niedawna w szkołach pojawiają się warsztaty dla rodziców, które nie są tylko pogadankami... Ale też prawdą jest, że konieczność szerokiego wpierania rodziców instytucja szkoły dostrzegła dopiero niedawno i od niedawna zaczyna się coś zmieniać.
BD: Czy to właśnie te rozmowy z rodzicami w szkole sprawiły, że postanowiłaś zrobić dla nich warsztaty?
EB-R: Miały wpływ na to moje doświadczenia osobiste, trudności, jakie przeżywałam oraz rozmowy i kontakty z rodzicami w szkole. Chciałam i chcę dzielić się moimi doświadczeniami oraz umiejętnościami terapeuty. I jeszcze trochę ze złości na "warsztaty" prowadzone przez niektórych specjalistów ("Pół godziny - nie dłużej, bo rodzice są zmęczeni"), podczas których najczęstszym stwierdzeniem jest zdanie "O tym Państwu nie będę mówić, bo za długo by to trwało".
BD: Pewnie po drodze brałaś udział w takich zajęciach dla rodziców. Opowiedz proszę Elu, czym od nich różną się Twoje warsztaty. Czego rodzice mogą się na nich dowiedzieć, nauczyć, do czego przywiązujesz szczególną wagę?
EB-R: Tak, Brałam udział. Jako wychowawca, gdy szkoła zorganizowała takie warsztaty (a ja miałam dopilnować, że by rodzice wzięli w nich udział - to jest weszli do klasy na zebranie i potem razem ze mną przeszli do holu). Uczestniczyłam też jako nauczyciel w różnego rodzaju szkoleniach, w których "specjalista" czytał prezentację z ekranu, myśmy uzupełniali dzienniki i słuchaliśmy mojego ulubionego zdania: O tym Państwu nie będę mówił.
Dlatego dla mnie tak ważne jest, aby to, co robię było oparte na relacji z rodzicami. Aby nie tylko po raz kolejny wysłuchali garści mądrych rad (takie rady znajdą w Internecie, poradnikach...), ale przynajmniej trochę zbliżyli się do zmiany relacji z dzieckiem. Przyjrzeli się, co wnoszą w tę relację ze swoich doświadczeń z przeszłości, jakie obawy, lęki, przekonania kierują nimi w relacji... I JAK to zmienić, jeśli utarte mechanizmy nie służą, nie są pomocne...
Przekonanie, z którym się spotykam prowadząc warsztaty, i które sprawia, że opisany przeze mnie wcześniej model ma się dobrze, to oczekiwanie rodziców, że specjalista coś im POWIE i oni będą WIEDZIEĆ. I dzięki temu "naprawią" "zepsute" dziecko. I oczywiście niech im to powie szybko, bo są zmęczeni i mają jeszcze dużo obowiązków. To oczywiście prowadzi do rozczarowania: Nic nowego mi nie powiedział.
Nie powiedział, bo nie istniała taka możliwość. Ja oczywiście przejaskrawiam. Nie wszyscy rodzice tak uważają. Ale właśnie na takim podejściu do spotkania polega różnica między moimi warsztatami, a wieloma innymi obecnymi na rynku. Inaczej się słucha komunikatu: "Co robić, gdy dziecko się złości" (jakieś hipotetyczne dziecko), a inaczej, gdy uczestnicy mówią:
- Mój syn w tym tygodniu przyniósł cztery uwagi.
- A mój regularnie urządza awantury w sklepie z zabawkami. Nie chcę przestraszyć rodziców, nie będę z nich "wyciągać" żadnych informacji. Możemy przyjrzeć się wspólnie które mechanizmy stosują w relacji z dzieckiem, w jaki sposób, co sprawia, że niektóre "sposoby" są przez nich odsuwane...
BD: Widzę, że dociera do Ciebie wielu takich rodziców, jacy przychodzili na moje warsztaty: Moje dziecko jest do naprawy, coś z nim lub jego zachowaniem jest nie tak. A przecież poza nielicznymi wyjątkami, gdy rzeczywiście dziecku coś dolega, można zbudować harmonijną relację z dzieckiem, kiedy zwyczajnie rodzic weźmie za to odpowiedzialność. Na szczęście obecnie jest na rynku teraz wiele sensownych warsztatów dla rodziców, które w tym pomagają. Na pewno czytelnicy są ciekawi czym Twoje warsztaty się wyróżniają. :)
EB-R: Właśnie tym, że kładę nacisk na relacje. I tym, że w relacji rodzice - dzieci, to rodzice mają większy wpływ i możliwości zmiany. Dziecko rośnie w środowisku, jakie zastało i nie ma wiedzy, że można budować relacje inaczej (zwłaszcza małe dziecko). Zaś druga sprawa jest związana z Gestaltem.
Na warsztatach, które prowadzę kładę duży nacisk na uczucia zarówno rodziców jak i dzieci w ich wzajemnej relacji. Często w wychowaniu dziecka sfera emocji jest pomijana (poradniki ograniczają się często do wskazówek, co robić), a przecież to bardzo ważny obszar naszego życia.
BD: Elu, dziękuję Ci serdecznie za wywiad i z ciekawością czekam na Twoje artykuły i informacje o nadchodzących warsztatach, aby się tym podzielić na mojej stronie z rodzicami.
A co dla Ciebie jest najtrudniejsze w wychowaniu? Z czym się zmagasz, na jakie warsztaty najchętniej pójdziesz, jakiej tematyki Ci brakuje?
Wywiad z Elżbietą Byzdra-Rafa
Rozmawia Barbara Dziobek
BD: Elu, robisz bardzo wiele rzeczy: jesteś nauczycielką, mamą, terapeutką Gestalt i na dodatek robisz warsztaty dla rodziców. Jak godzisz to wszystko?
EB-R: I jeszcze piszę wiersze, czytam nałogowo, chodzę po górach, czasem dziergam kordonkową biżuterię... I zaczęłam ćwiczyć Tai Chi. Jak to godzę? Chyba się nie zastanawiam. Lubię wszystkie te rzeczy (poza papierologią szkolną, ale w szkole już od tego września nie pracuję). Gdy tak się zastanawiam nad Twoim pytaniem, to bardziej chyba klucz tkwi w słowie "godzisz". Czyli łączysz, składasz to, co było zwaśnione. Ja nie "godzę", a już na pewno nie zmuszam się, żeby to wszystko pomieścić... Wiele z tych rzeczy się po prostu wydarza, dzieje się... I bez pretensji do doskonałości. Czasem albo i często coś zawalę, nie zrobię, zapomnę... Sama wiesz, jak było z tekstami. A jeden ciągle mnie jeszcze męczy i nie mogę skończyć...
BD : Miałam na myśli: jak znajdujesz na to wszystko czas będąc mamą. Wygląda na to, że muszę zadawać Ci pytania w bardziej precyzyjny sposób, bo inaczej skończymy na analizowaniu pytań. ;) :) :)
EB-R: Teraz moje dzieci (syn i dwie córki) są już dorosłe i relacje z nimi układają się na innym poziomie, niż gdy byli mali. W tej chwili macierzyństwo dla mnie to partnerstwo, rozmowa, wsparcie... Gdy dzieci były małe, przeważała opieka i trochę dałam się zafiksować na roli mamy. Cały dzień (i nieraz noc) wypełniały drobne, kilkuminutowe czynności (nakarm, przewiń, podaj zabawkę, umyj naczynia, wymyj buzię, poczytaj książeczkę, przebierz, wypierz, nakarm, przewiń...).
Dopiero, gdy zobaczyłam w sobie kobietę, poetkę, przyjaciółkę, miłośniczkę rozmów i wędrówek, życie się zmieniło, choć nie ubyło czynności do wykonania. Oczywiście nie stało się tak od razu. To był proces. Do pracy w szkole wróciłam po ośmiu latach, A dzieci rosły. Macierzyństwo jest wspaniałą, cudowną, bardzo ważną częścią mojego życia, ale nie jest samym życiem...
BD: Przewijanie, karmienie - ten czas tak trudny, kiedy jest pierwsze dziecko - potem gdy dzieci osiągają 1,5 roku czy 2 lata, we wspomnieniach bywa sielanką. Jak radziłaś sobie z tymi trudniejszymi okresami w wieku dziecka: np. buntem dwulatka? Czy były jakieś trudne momenty w Twoich relacjach z dziećmi? Co było kluczowe w rozwiązywaniu problemów?
EB-R: Do tej pory nie traktuję tego jako sielankę. Zwłaszcza przy pierwszym dziecku. Bardzo chciałam mieć dzieci i marzyłam nawet o piątce. Ale mój syn był tak na prawdę pierwszym maleństwem, z którym miałam kontakt. Trzymałam na rękach, karmiłam, przewijałam... I oprócz radości pojawił się trud, zmęczenie... Najtrudniejszym okresem dla mnie był czas, gdy syn miał dwa lata. Słynny bunt dwulatka, z którym sobie nie radziłam. Do tego jeszcze narodziny córki, potem następnej.
Z perspektywy czasu (i terapii własnej), wiem, ze najtrudniej było mi dać dziecku to, czego sama nie dostałam za wiele (troskę, obecność, akceptację, miłość). Przyszło mi zmierzyć się z własnymi niezaspokojonymi potrzebami emocjonalnymi... Kiedy dzięki terapii, zdałam sobie z tego sprawę, było już znacznie łatwiej. Choć obowiązków przecież przybyło. Były oczywiście i inne trudne chwile, ale żadna z nich nie kosztowała mnie tyle trudu, ile początki macierzyństwa. Miałam i mam cały czas dobry kontakt z moimi dziećmi. To dla mnie bardzo ważne.
BD: Mówisz, że początki macierzyństwa były dla Ciebie szczególnie trudne. Czy właśnie z tego powodu postanowiłaś pójść na terapię? Żeby przezwyciężyć te trudności?
EB-R: Tak. A może już dłużej nie dałam rady udawać, że nic się nie dzieje, a jak mam trudności, to poradzę sobie sama. Potem okazało się że z podobnymi trudnościami spotyka się wiele kobiet, które zostają mamami. Macierzyństwo w moim doświadczeniu (a także z moich obserwacji i późniejszej pracy terapeutycznej) bardzo konfrontuje z dzieciństwem. I z tymi trudnościami, o których chciałoby się zapomnieć. I kiedy podczas terapii przepracowałam różne trudności własne, to relacja z dziećmi stała się w pełna i piękna. Wcześniej były moje marzenia, wyobrażenia o macierzyństwie, moje zranione uczucia i rzeczywistość, która marzeniem nie jest.
BD: Sporo czasu spędziłaś z dziećmi, bo mówisz, że do szkoły wróciłaś po ośmiu latach. Jestem ciekawa jak postrzegasz rolę szkoły w wychowaniu. Czy szkoła wspiera rodziców?
EB-R: Wróciłam do pracy w szkole, bo potrzebowałam jakiejś zmiany perspektywy, a nie tylko "siedzenia" w domu i wykonywania miliona prac, których efekty znikają w ciągu kilku następnych minut. W tym sensie szkoła mi pomogła w macierzyństwie. Dzieci miały okazję do większej samodzielności, a ja do zmiany perspektywy. Ale czy szkoła, jako instytucja RZECZYWI ŚCIE wspiera rodziców?
Rodzic może przyjść do nauczyciela, wychowawcy, pedagoga, psychologa - dostanie garść wskazówek, co robić, aby jego dziecko było grzeczniejsze, lepiej się zachowywało, uczyło. Kiedy i z jakiego materiału ma poprawić słabą ocenę... Może wziąć udział w pogadankach i szkoleniach organizowanych przez psychologów, może dostać skierowanie do poradni specjalistycznej...
W tym zakresie pomoc instytucjonalna jest. Ale często przychodzili do mnie bezradni rodzice i pytali "Co ja mam zrobić? Jak mam synowi przetłumaczyć? Wszystkiego już próbowałam. Już nie mam siły..." I taka matka nie oczekiwała garści porad (może znaleźć je w Internecie), ale wsparcia, zrozumienia i długofalowej pracy. Na to instytucja nie ma już odpowiedzi. Są oczywiście rozmowy z wychowawcami, wsparcie, kontakt, ale opiera się to na dobrej woli nauczycieli, ich intuicji i empatii. Kontakt z psychologiem szkolnym bywa w najlepszym wypadku raz w miesiącu (na częstszy nie pozwala etat).
Brakuje na przykład mechanizmu, dzięki któremu, gdy dziecko trafia pod opiekę specjalisty, trafia tam obowiązkowo jego rodzina. Dopiero od niedawna w szkołach pojawiają się warsztaty dla rodziców, które nie są tylko pogadankami... Ale też prawdą jest, że konieczność szerokiego wpierania rodziców instytucja szkoły dostrzegła dopiero niedawno i od niedawna zaczyna się coś zmieniać.
BD: Czy to właśnie te rozmowy z rodzicami w szkole sprawiły, że postanowiłaś zrobić dla nich warsztaty?
EB-R: Miały wpływ na to moje doświadczenia osobiste, trudności, jakie przeżywałam oraz rozmowy i kontakty z rodzicami w szkole. Chciałam i chcę dzielić się moimi doświadczeniami oraz umiejętnościami terapeuty. I jeszcze trochę ze złości na "warsztaty" prowadzone przez niektórych specjalistów ("Pół godziny - nie dłużej, bo rodzice są zmęczeni"), podczas których najczęstszym stwierdzeniem jest zdanie "O tym Państwu nie będę mówić, bo za długo by to trwało".
BD: Pewnie po drodze brałaś udział w takich zajęciach dla rodziców. Opowiedz proszę Elu, czym od nich różną się Twoje warsztaty. Czego rodzice mogą się na nich dowiedzieć, nauczyć, do czego przywiązujesz szczególną wagę?
EB-R: Tak, Brałam udział. Jako wychowawca, gdy szkoła zorganizowała takie warsztaty (a ja miałam dopilnować, że by rodzice wzięli w nich udział - to jest weszli do klasy na zebranie i potem razem ze mną przeszli do holu). Uczestniczyłam też jako nauczyciel w różnego rodzaju szkoleniach, w których "specjalista" czytał prezentację z ekranu, myśmy uzupełniali dzienniki i słuchaliśmy mojego ulubionego zdania: O tym Państwu nie będę mówił.
Dlatego dla mnie tak ważne jest, aby to, co robię było oparte na relacji z rodzicami. Aby nie tylko po raz kolejny wysłuchali garści mądrych rad (takie rady znajdą w Internecie, poradnikach...), ale przynajmniej trochę zbliżyli się do zmiany relacji z dzieckiem. Przyjrzeli się, co wnoszą w tę relację ze swoich doświadczeń z przeszłości, jakie obawy, lęki, przekonania kierują nimi w relacji... I JAK to zmienić, jeśli utarte mechanizmy nie służą, nie są pomocne...
Przekonanie, z którym się spotykam prowadząc warsztaty, i które sprawia, że opisany przeze mnie wcześniej model ma się dobrze, to oczekiwanie rodziców, że specjalista coś im POWIE i oni będą WIEDZIEĆ. I dzięki temu "naprawią" "zepsute" dziecko. I oczywiście niech im to powie szybko, bo są zmęczeni i mają jeszcze dużo obowiązków. To oczywiście prowadzi do rozczarowania: Nic nowego mi nie powiedział.
Nie powiedział, bo nie istniała taka możliwość. Ja oczywiście przejaskrawiam. Nie wszyscy rodzice tak uważają. Ale właśnie na takim podejściu do spotkania polega różnica między moimi warsztatami, a wieloma innymi obecnymi na rynku. Inaczej się słucha komunikatu: "Co robić, gdy dziecko się złości" (jakieś hipotetyczne dziecko), a inaczej, gdy uczestnicy mówią:
- Mój syn w tym tygodniu przyniósł cztery uwagi.
- A mój regularnie urządza awantury w sklepie z zabawkami. Nie chcę przestraszyć rodziców, nie będę z nich "wyciągać" żadnych informacji. Możemy przyjrzeć się wspólnie które mechanizmy stosują w relacji z dzieckiem, w jaki sposób, co sprawia, że niektóre "sposoby" są przez nich odsuwane...
BD: Widzę, że dociera do Ciebie wielu takich rodziców, jacy przychodzili na moje warsztaty: Moje dziecko jest do naprawy, coś z nim lub jego zachowaniem jest nie tak. A przecież poza nielicznymi wyjątkami, gdy rzeczywiście dziecku coś dolega, można zbudować harmonijną relację z dzieckiem, kiedy zwyczajnie rodzic weźmie za to odpowiedzialność. Na szczęście obecnie jest na rynku teraz wiele sensownych warsztatów dla rodziców, które w tym pomagają. Na pewno czytelnicy są ciekawi czym Twoje warsztaty się wyróżniają. :)
EB-R: Właśnie tym, że kładę nacisk na relacje. I tym, że w relacji rodzice - dzieci, to rodzice mają większy wpływ i możliwości zmiany. Dziecko rośnie w środowisku, jakie zastało i nie ma wiedzy, że można budować relacje inaczej (zwłaszcza małe dziecko). Zaś druga sprawa jest związana z Gestaltem.
Na warsztatach, które prowadzę kładę duży nacisk na uczucia zarówno rodziców jak i dzieci w ich wzajemnej relacji. Często w wychowaniu dziecka sfera emocji jest pomijana (poradniki ograniczają się często do wskazówek, co robić), a przecież to bardzo ważny obszar naszego życia.
BD: Elu, dziękuję Ci serdecznie za wywiad i z ciekawością czekam na Twoje artykuły i informacje o nadchodzących warsztatach, aby się tym podzielić na mojej stronie z rodzicami.
A co dla Ciebie jest najtrudniejsze w wychowaniu? Z czym się zmagasz, na jakie warsztaty najchętniej pójdziesz, jakiej tematyki Ci brakuje?
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za Twój wpis!